Felietony na www.jacomoto.prv.plHistoria pewnego Komarka.
Historia pewnego Komarka zaczyna się od motocykla WSK którego kupił mój dziadek gdzieś latem 1978 roku. Dziadek udał się do GSU po zakup swojego jednośladu i wybrał WSK (prawdopodobnie którąś z rodziny ptaków). Niestety nie nacieszył się nią długo, gdyż tylko po przyprowadzeniu jej do domu, stała się kością niezgody miedzy nim a jego małżonką. Po 3 dniowym pobycie w domu i przejechaniu kilku kilometrów argumenty babci zwyciężyły, ponieważ dziadek postanowił oddać WSK z powrotem do sklepu. I tu wystąpił mały kłopocik, jak tu oddać sprzęt jeśli ma nawinięte na licznik parę kilometrów. Jednak w tych trudnych czasach wielkiej prowizorki, gdzie wszystko zdobywało się pomysłem i na to znalazł się sposób. Silnik elektryczny i odwrotnie przekręcone koło- i wszystko było w porządku.
Tak więc dziadek pozbył się kłopotu i uzyskał spokój ogniska domowego, ale widać że drzemał w nim nadal bakcyl motonity. W tym samym sklepie za cenę 6300 zł zakupił piękny motorower MR 2351 czyli Komara 3 wyprodukowanego przez Zakłady Romet i poddanego kontroli jakości 1 czerwca 1978 roku. Dziadek miał dwa modele do wyboru, jeden ze sztywnym przednim zawieszeniem na wahaczu pchanym i drugiego na teleskopie takim jak w motocyklu. Wybrał tego z zawieszeniem teleskopowym. Jako najbardziej nowoczesny motorower polskiej myśli technicznej.
Sam Komar po przyprowadzeniu go do domu nie wywołał już tylu emocji rodzinnych, ku radości dziadka i reszty rodziny.
Z opowieści wiem że dziadek w należyty i odpowiadający instrukcji technicznej sposób dotarł swój nowy nabytek. Jednak jak to bywa z przewrotnością losu, nie nacieszył się jego nienagannym stanem zbyt długo, ponieważ Komar uległ wypadkowi za sprawą mojej mamy. A było to tak. Mama będąc młodą podówczas kobitką, tak spieszyła się do mojego przyszłego podówczas taty, że wybrała się do niego drogą na skróty jadąc po nasypie kolejowym. A że jechała Komarem nie mając większego doświadczenia w poruszaniu się na tym krnąbrnym owadzie, uległa upadkowi z tegoż nasypu. Nie obyło się bez straty kawałka zęba, kilku siniakach, zwichrowanym widelcu przednim, gniewu dziadka i następnych perturbacji rodzinnych.
W następnych latach motorower służył dziadkowi w codziennych dojazdach do pracy i poddawany był bardzo silnej eksploatacji, podczas której powoli tracił swą szlachetna powłokę lakierniczą. Dziadek zatrwożony tym stanem dokonał nawet jego renowacji, stosując nowoczesne metody lakiernicze czyli używając do tego pistoletu i sprężarki. Niestety powłoka ta nie miała już takich wysokich norm jakości jak ta położona w fabryce i dosyć szybko utraciła swe właściwości, więc dziadek poprawił ją - pędzlem.
Po przejściu dziadka na zasłużoną emeryturę Komar też zażywał rozkoszy leniuchowania w suchej i lekko zakurzonej komórce, służąc tylko od czasu do czasu swojemu właścicielowi w niedzielnych przejażdżkach. Jednak idylla nie trwała długo, nadchodził czas intensywnej pracy zaciśnięcia pasa i zmian.
Na polu widzenia pojawiłem się najpierw ja a następnie mój brat. Oj co to były za czasy. Te pierwsze kontakty z tym pięknym pierdopędem. Pomoc przy wsiadaniu (nie sięgałem nogami do ziemi), zmianie biegów itp. ale to temat zupełnie innej opowieści.I tak stałem się w końcu właścicielem dziadkowego sprzęta. Zaczęło się szaleństwo prędkości, wyrobienie karty motorowerowej - ale to zupełnie inna historia. Wracajmy do Komara i spraw z nim związanych.
Ja też starając się dbać o jego należyty stan postanowiłem poddać go gruntownemu remontowi czyli rozebraniu na części pierwsze (zwłaszcza ramy) i pomalowaniu go nowa powłoka lakierniczą przy użyciu spraya.(byłem młody i głupi-teraz bym tak nie zrobił) Tylko dzięki moim zdolnościom technicznym rozbiórka trwała ze 2 miesiące! Niestety złożenie trwało też tyle samo. Jednak po remoncie komar długo nie pochodził i czy to z jego lenistwa, słusznego wieku lub innych znanych tylko Mu powodów odmówił posłuszeństwa na około 2 lata. Po tym okresie podrosłem stałem się już pełnoletnim małym chłopcem i postanowiłem rozruszać troszkę tego emeryta. Po na naprawie zapłonu chodził jak burza. Był nawet na III Powiatowym Zlocie Motocykli, gdzie zapoznał się z innym weteranem czyli Żakiem, oraz w zeszłym roku przybył razem zemną na Zlot zimowy Wołomin-Kobyłka (było to 8 marca ). Odwiedziliśmy także warszawską starówkę, przebywając 24 kilometrową odległość która dzieli moja miejscowość od stolicy a także wypad do odległego o 19 kilometrów Benieminowa i jego carskich fortów. Jednak czy to za sprawą tych odległych podróży czy to braku od 25 lat remontu silnika jego moc spadła do takiego poziomu że uniemożliwiało to jego uruchomienie i płynna jazdę. I był lament płacz i zgrzytanie zębów. Ale znalazła się rada- wymiana silnika na inny, co prawda z 1973 roku ale śmigający jak burza. Tak wiec na razie Komarek dostał nowe serce z przeszczepu, a stare czeka na remont. Niestety nieszczęścia chodzą parami i stała się rzecz straszna - ułamała się prawa goleń w widelcu. Prawdopodobnie wylazła stara kontuzja związana z wypadkiem na nasypie kolejowym. Nigdzie nie można jej dostać, więc apel do ludzi dobrej woli - jak by ktoś cos takiego miał to proszę o kontakt, odkupie lub się wymienimy. Żyj i pozwól żyć Komarom!!!!!!!!!!