Felietony na www.jacomoto.prv.pl- Historia mojego motorowerum Żak MR2 Historia mojego motoroweru MR2 Żak

Mój motorower został zbudowany we wrześniu 1960 roku, a mój dziadek kupił go 23 czerwca 1962 roku (dane z Karty gwarancyjnej- nr 04726). Dziadek był w tym okresie poborcą podatkowym, a jego rejon to cały ówczesny powiat wołomiński, toteż był mu potrzebny dość pewny, ekonomiczny i dostosowany do jego kieszeni pojazd. Wybór padł właśnie na Żaka ( przyszły kierowca miał sztywną nogę, więc odpadały wieśki, czy inne wuefemki - podobno były trochę za szybkie). Nowy nabytek został poddany szeregowi modyfikacji, dotyczących głównie dostosowania pedałów do jazdy ze sztywną nogą. I tak do niedawna jeszcze jeździłem z przydługim prawym pedałem ( do momentu, gdy uderzyłem nim w krawężnik), który przy zbyt ostrych zakrętach tarł o jezdnię. I zaczęło się. Przez 12 lat, dzień w dzień poczciwy Żak posłusznie woził swojego właściciela po przeróżnych drogach powiatu. Z opowiadań wiem, że co sezon należało porządnie zabrać się za silnik: szlif cylindra, regenerowanie wału, nowy tłok, pierścienie, sworzeń itd., a także należało wymienić łańcuch, bo poprzedni po prostu się rozpadał (podobno czeski łańcuch rowerowy z tego okresu wytrzymał kiedyś ponad
2 sezony). Ogumienie podlegało wymianie średnio co 2 sezony. Dziadek pomykał nim praktycznie przez okrągły rok, chyba, że silny mróz nie pozwalał na zastartowanie dwusuwu, lub nie dało się przejechać przez zaspy śnieżne. Cóż, dziadek dorobił się na nim renty.
Gdzieś w połowie lat 70- tych dziadek zmienił profesję i motorek nie był już tak intensywnie eksploatowany. W 1992 został zastąpiony Rometem (złometem) Kadetem. Żak popadł w zapomnienie, przywalony kilkoma rowerami i jakimiś szmatami tak, że widać było jedynie przebłyski chromu na listwie na zbiorniku paliwa. Czas robił swoje, a wyrejestrowany motorower coraz bardziej zarastał pajęczyną. W końcu w 1997 roku kolega kupił Komara. Pomyślałem, czemu nie i połknąłem bakcyla (dzięki, Marcin!). Na sprzęt czekałem jednak aż rok. Na moje 14 urodziny dziadek podarował mi kadeta i muszę stwierdzić, że był to jeden z najlepszych prezentów urodzinowych w moim życiu (przepraszam, zapomniałem jeszcze o plastikowym T34, którego dostałem
na 5 urodziny). Zaczęło się zdobywanie umiejętności jeździeckich, odkrywanie miłości do dwóch kółek i... te 200 metrów prostej przy rzece... ale to już inna historia.
Dziadek wyciągnął Żaka, wyczyścił, posprawdzał i odpalił. Potem ponownie go zarejestrował i trochę pojeździł. Sielanka nie trwała zbyt długo, bo kierowca miał nieciekawy wypadek ( złamana miednica w wieku
78 lat to średnia przyjemność...). I tym sposobem odziedziczyłem starego Żaka, chyba w listopadzie 2001 roku. Na wiosnę 2002 pojechałem do dziadka, odpaliłem motorower i pojechałem do domu. I rozpoczął się trzymiesięczny remont. A było co robić.
Największą zaletą nowego sprzęta było to, że był i dało się im jeździć, ale tylko jako tako. Chromy generalnie nie istniały, lakier, a raczej farba podkładowa miała tylko taką zaletę, że trochę spowalniała procesy utleniania. Resztę widać na zdjęciach. Podjąłem więc decyzję, że rozłożę Żaka na czynniki pierwsze, a potem wszystko odrestauruję, ewentualnie wymienię, a potem złożę w całość. Zajęło mi to 3 miesiące pracy po szkole. Błotniki, bak i przednią lampę oddałem do lakiernika, ramę i wsporniki pomalowałem na czarno we własnym zakresie. Sporo czasu zajęło mi czyszczenie cylindra i głowicy. Pozostawiłem dziadkowy układ pedałów i taką ciekawostkę: klamką hamulca uruchamiało się zarówno przedni jak i tylny bęben hamulcowy. Niestety, jak na razie nie udało mi się znaleźć oryginalnego siodła w należytym stanie, tak samo jak lampy tylnej. Postanowiłem, że na razie nie będę rozbierał silnika. Cały pojazd był gotowy w końcu kwietnia 2002. W maju poszedłem do Wydziału Komunikacji i załatwiłem, co trzeba. Aż byłem zdziwiony, że wszystko poszło tak łatwo i szybko. W końcu mogłem wyruszyć Żakiem na objazd wsi. Było to niezapomniane przeżycie.
Po prostu go odpaliłem i przejechałem jakieś 2, może 3 kilometry. Bezawaryjnie, silniczek pracował jak maszyna do szycia babci, a przechodnie zachowywali się jakby zobaczyli co najmniej UFO. Na początku maja 2002 pojechałem nim na III Powiatowy Zlot Motocykli i chyba wzbudziłem spore zainteresowanie, bo cały czas ktoś się kręcił koło niego. A co ciekawe, tylko nieliczni rozpoznawali w nim owoc pracy zakrzowskiej fabryki. Na zlocie poznałem Jacka, a potem też i Darka i bez wątpienia dlatego , drogi Czytelniku możesz czytać opis mojego Żaka ( nie chciałoby mi się tworzyć tej strony samodzielnie...).
Razem zaczęliśmy rozmawiać o motoryzacji doby PRL, ZSRR, żelaznej kurtyny i mixolu. Zrodził się pomysł rajdu motorowerami na trasie ok. 60 kilometrów, na który mój Żak niestety już się nie załapał, z dość głupiej przyczyny.
Po zerwaniu gwintu na czopie wału od strony koszyczka sprzęgłowego pojazd został unieruchomiony do końca sezonu. Zająłem się remontem PF 126p rocznik 77, a w zimę kupiłem nowy wał ( jeszcze fabryczny), łożyska, tłok, pierścienie, sworzeń i rozpoczął się remont silnika S38. Dodam, że wszystko zrobiłem w pokoju na biurku, na którym zazwyczaj np. odrabiam lekcję, a na pewno nie reperuje silników S 38. W święta Bożego Narodzenia przy -5 C włożyłem jednostkę napędową w ramę i zastartowałem. Ale temperatura umożliwiła jazdy dopiero gdzieś w marcu. I już 8 marca 2003 pojechaliśmy z Jackiem i Darkiem na Zlot Zimowy do Kobyłki. Mieliśmy bardzo efektowny wjazd: na oblodzonej nawierzchni prawie się wywaliliśmy, a Żak dwa razy zgasł. Ale nic nie zastąpi wspomnień: wracaliśmy ok. 1 w nocy, -1 C w powietrzu, a my jedziemy trzema pierdopędami roztaczając za sobą błękitny dymek. Potem był jeszcze IV Zlot Powiatowy w maju 2003, na którym zauważyłem, że Żak nie nadaje się na tego typu imprezy. Organizatorzy objazdu miasta i gminy Wołomin i Kobyłka powiedzieli, że prędkość przejazdu będzie niewielka i nie będziemy przekraczać 50 km/h. Jasne, chyba nigdy nie pojadę Żakiem szybciej!
A dziś? Teraz mój motorower jest traktowany jak pojazd, rzekłbym, zabytkowy. Wyciągam go z garażu, woskuję lakier i odpalam, by przejechać około 3 kilometrów, po czym ponownie chowam go do garażu. I zauważyłem, że ten pojazd jest jak wino: im starszy tym lepszy.
Silnik po dotarciu naprawdę potrafi zaskoczyć, a nic nie da tyle radości, co wyprzedzanie furmanki, czy traktora. Najśmieszniej jest na stacji benzynowej, którą odwiedzam bardzo rzadko. Proszę o wlanie do pełna i płacę jakieś 10 złotych. A oprócz paliwa należy dolać oleju i żeby było śmieszniej, by lepiej wczuć się w epokę "Małej Stabilizacji" tow. Wiesława zamiast legendarnego Mixolu leję poczciwy Lux 10.
Nie ma to jak potrząśnięcie motorowerkiem, by olej zmieszał się z paliwem.
A mostek na świecy po prostu może tylko rozbawić.
Nie do ukazania jest reakcja przechodniów na mój widok. Czasem mam wrażenie, że przydałaby się długa ręka do zamykania otwartych ust.
I nigdy nie zapomnę kolesie w Mercedesie, którzy eskortowali nas ( Żak + 2 Komary) prawie przez pół Wołomina.
I o to w tym właśnie chodzi!
A, należy też dodać, że Żak ma silnik nieoryginalny, bo od Komara z 1963 roku. Dziadek wymienił go w latach 80-tych, bo stary po prostu zakończył swój żywot. Myślę, że kiedyś powrócę do oryginału, ale na razie wolę mieć pojazd jeżdżący, a nie niesprawny, lecz ze starym, oryginalnym, ale kompletnie zużytym silnikiem.

Karol Boński