Historia pewnego Komarka

15 marzec 2016 Written by Historie 3305
Historia pewnego Komarka.

Historia pewnego Komarka zaczyna się od motocykla WSK którego kupił mój dziadek gdzieś latem 1978 roku. Dziadek udał się do GSU po zakup swojego jednośladu i wybrał WSK (prawdopodobnie którąś z rodziny ptaków). Niestety nie nacieszył się nią długo, gdyż tylko po przyprowadzeniu jej do domu, stała się kością niezgody miedzy nim a jego małżonką. Po 3 dniowym pobycie w domu i przejechaniu kilku kilometrów argumenty babci zwyciężyły, ponieważ dziadek postanowił oddać WSK z powrotem do sklepu. I tu wystąpił mały kłopocik, jak tu oddać sprzęt jeśli ma nawinięte na licznik parę kilometrów.
Jednak w tych trudnych czasach wielkiej prowizorki, gdzie wszystko zdobywało się pomysłem i na to znalazł się sposób. Silnik elektryczny i odwrotnie przekręcone koło- i wszystko było w porządku.
Tak więc dziadek pozbył się kłopotu i uzyskał spokój ogniska domowego, ale widać że drzemał w nim nadal bakcyl motonity. W tym samym sklepie za cenę 6300 zł zakupił piękny motorower MR 2351 czyli Komara 3 wyprodukowanego przez Zakłady Romet i poddanego kontroli jakości 1 czerwca 1978 roku. Dziadek miał dwa modele do wyboru, jeden ze sztywnym przednim zawieszeniem na wahaczu pchanym i drugiego na teleskopie takim jak w motocyklu. Wybrał tego z zawieszeniem teleskopowym. Jako najbardziej nowoczesny motorower polskiej myśli technicznej.
Sam Komar po przyprowadzeniu go do domu nie wywołał już tylu emocji rodzinnych, ku radości dziadka i reszty rodziny.
Z opowieści wiem że dziadek w należyty i odpowiadający instrukcji technicznej sposób dotarł swój nowy nabytek. Jednak jak to bywa z przewrotnością losu, nie nacieszył się jego nienagannym stanem zbyt długo, ponieważ Komar uległ wypadkowi za sprawą mojej mamy. A było to tak. Mama będąc młodą podówczas kobitką, tak spieszyła się do mojego przyszłego podówczas taty, że wybrała się do niego drogą na skróty jadąc po nasypie kolejowym. A że jechała Komarem nie mając większego doświadczenia w poruszaniu się na tym krnąbrnym owadzie, uległa upadkowi z tegoż nasypu. Nie obyło się bez straty kawałka zęba, kilku siniakach, zwichrowanym widelcu przednim, gniewu dziadka i następnych perturbacji rodzinnych.
W następnych latach motorower służył dziadkowi w codziennych dojazdach do pracy i poddawany był bardzo silnej eksploatacji, podczas której powoli tracił swą szlachetna powłokę lakierniczą. Dziadek zatrwożony tym stanem dokonał nawet jego renowacji, stosując nowoczesne metody lakiernicze czyli używając do tego pistoletu i sprężarki. Niestety powłoka ta nie miała już takich wysokich norm jakości jak ta położona w fabryce i dosyć szybko utraciła swe właściwości, więc dziadek poprawił ją - pędzlem.
Po przejściu dziadka na zasłużoną emeryturę Komar też zażywał rozkoszy leniuchowania w suchej i lekko zakurzonej komórce, służąc tylko od czasu do czasu swojemu właścicielowi w niedzielnych przejażdżkach. Jednak idylla nie trwała długo, nadchodził czas intensywnej pracy zaciśnięcia pasa i zmian.
Na polu widzenia pojawiłem się najpierw ja a następnie mój brat. Oj co to były za czasy. Te pierwsze kontakty z tym pięknym pierdopędem. Pomoc przy wsiadaniu (nie sięgałem nogami do ziemi), zmianie biegów itp. ale to temat zupełnie innej opowieści.I tak stałem się w końcu właścicielem dziadkowego sprzęta. Zaczęło się szaleństwo prędkości, wyrobienie karty motorowerowej - ale to zupełnie inna historia. Wracajmy do Komara i spraw z nim związanych.
Ja też starając się dbać o jego należyty stan postanowiłem poddać go gruntownemu remontowi czyli rozebraniu na części pierwsze (zwłaszcza ramy) i pomalowaniu go nowa powłoka lakierniczą przy użyciu spraya.(byłem młody i głupi-teraz bym tak nie zrobił) Tylko dzięki moim zdolnościom technicznym rozbiórka trwała ze 2 miesiące! Niestety złożenie trwało też tyle samo. Jednak po remoncie komar długo nie pochodził i czy to z jego lenistwa, słusznego wieku lub innych znanych tylko Mu powodów odmówił posłuszeństwa na około 2 lata. Po tym okresie podrosłem stałem się już pełnoletnim małym chłopcem i postanowiłem rozruszać troszkę tego emeryta. Po na naprawie zapłonu chodził jak burza. Był nawet na III Powiatowym Zlocie Motocykli, gdzie zapoznał się z innym weteranem czyli Żakiem, oraz w zeszłym roku przybył razem zemną na Zlot zimowy Wołomin-Kobyłka (było to 8 marca ). Odwiedziliśmy także warszawską starówkę, przebywając 24 kilometrową odległość która dzieli moja miejscowość od stolicy a także wypad do odległego o 19 kilometrów Benieminowa i jego carskich fortów. Jednak czy to za sprawą tych odległych podróży czy to braku od 25 lat remontu silnika jego moc spadła do takiego poziomu że uniemożliwiało to jego uruchomienie i płynna jazdę. I był lament płacz i zgrzytanie zębów. Ale znalazła się rada- wymiana silnika na inny, co prawda z 1973 roku ale śmigający jak burza. Tak wiec na razie Komarek dostał nowe serce z przeszczepu, a stare czeka na remont. Niestety nieszczęścia chodzą parami i stała się rzecz straszna - ułamała się prawa goleń w widelcu. Prawdopodobnie wylazła stara kontuzja związana z wypadkiem na nasypie kolejowym. Nigdzie nie można jej dostać, więc apel do ludzi dobrej woli - jak by ktoś cos takiego miał to proszę o kontakt, odkupie lub się wymienimy. Żyj i pozwól żyć Komarom!!!!!!!!!!

Jacek Brzozowski
More in this category: « Jeszcze raz o Żaku