Moja WSK

15 marzec 2016 Written by Moje sprzęty 3276
Moja WSK

      Jakiś czas temu, chyba gdzieś w końcu 1999 roku postanowiłem zmienić mojego zdezelowanego Kadeta na coś większego, mocniejszego a przede wszystkim równie taniego... Tak zrodził się pomysł zakupu WSK.
A jako, że byłem w tym czasie osobą jeszcze mało obeznaną w sprawach warczących 2 kółek (konkretnie, to wiedziałem tyle, że jeżdżą i się psują), a i fundusze rzędu kilkuset złotych pozostawały w sferze dalekosiężnych marzeń, mój wymarzony stalowo- plastikowy rumak pozostawał w sferze westchnień. I tak śniłem o wietrze we włosach, gdy na horyzoncie pojawiła się ONA. Stała sobie w magazynie znajomego i była częścią jego „kolekcji”. Z tego, co zdążyłem się wcześniej dowiedzieć, to przez kilka lat stała w stodole jakiegoś małorolnego spod Wołomina, by zostać wreszcie zakupioną przez owego pana Leona, który postawił ją obok Jawy 353, kilku Iżów, WFM, Rysia, czegoś, co kiedyś było Żakiem i kilku innych mniej i bardziej ciekawych rupieci. Stała tak, czekając na lepsze czasy...
      Rzut oka na tabliczkę znamionową i wielkie zdziwienie: toto ma 41 lat – „rok prod.- 1959”. I się zaczęło. Jednak rozmowa z właścicielem jakoś się nie kleiła, a ja zainteresowałem się żółto- brązowym (od rdzy) maluchem.
      Jednak w następnym, 2001 roku ponownie moje myśli skupiły się wokół wiśniowej WSK M06. Ustaliliśmy, że motocykl powędruje do mnie, żebym go wyremontował. Nie wydawało się to specjalnie trudne, przyszłość dotkliwie jednak zweryfikowała moje pierwsze wrażenie. Rozpoczął się remont. No, to trochę za dużo powiedziane. Pod koniec czerwca 2001 razem z kolegami próbowaliśmy odpalić wieśkę. Poszło stosunkowo łatwo, ale praca silnika, jeżeli trwała „nawet” kilka sekund, była świadectwem tego, jak dwusów nie powinien w żadnym wypadku pracować! Chodził jak czterosów, po czym gasł, a jak już zapalił, to nie miał siły ruszyć. Postanowiliśmy rozebrać silnik. Kupiłem nowy układ korbowo- tłokowy, ale nie pomogło. Na dodatek kartery były straszliwie pogięte, dosłownie jakby ktoś wcześniej rozpoławiał silnik przecinakiem i młotkiem. Nie dziwiło więc, że olej nie chciał zagrzać miejsca w skrzyni biegów. Następnie doszły kolejne problemy, jak przebicie dętek w obu kołach, problemy z hamulcami, kierownicą... można by tak w nieskończoność. Motocykl, który miał być ciekawym pojazdem wakacyjnym do drobnego remontu, a także bazą do renowacji w niedalekiej przyszłości, okazał się kupą złomu. W zasadzie dałoby się go odbudować, ale należałoby rozebrać go na czynniki pierwsze, znaleźć inny silnik, nałożyć nowe chromy, oczywiście lakier. Ja jeszcze nie byłem do tego gotowy, zarówno fizycznie, jak i finansowo. Najgorsze jest również to, że poprzedni właściciel nie zatroszczył się o dokumenty, a jedyne, co zostało, to namalowany na błotniku stary numer rejestracyjny.
Jednakże warto będzie odbudować moją WSK, bowiem jest to już pełnoprawny, prawdziwy zabytek, będący owocem myśli technicznej polskich inżynierów, pragnących stworzyć środek transportu statystycznemu Kowalskiemu z końca lat 50-tych.
      Ostatnio odbudowałem kilka pojazdów: Żaka z ‘62, PF 126p z ’77, a obecnie jestem na etapie remontu Syreny 105 ’80 oraz pomykam po dziurawych drogach powiatu Polskim Fiatem 125P. Zdobyłem niezbędne doświadczenie. Mam tylko nadzieję, że nie zabraknie mi czasu i zapału, aby następna w kolejności była właśnie wieśka, czego sobie szczerze życzę.