2 sezony). Ogumienie podlegało wymianie średnio co 2 sezony. Dziadek pomykał nim praktycznie przez okrągły rok, chyba, że silny mróz nie pozwalał na zastartowanie dwusuwu, lub nie dało się przejechać przez zaspy śnieżne. Cóż, dziadek dorobił się na nim renty.
Gdzieś w połowie lat 70- tych dziadek zmienił profesję i motorek nie był już tak intensywnie eksploatowany. W 1992 został zastąpiony Rometem (złometem) Kadetem. Żak popadł w zapomnienie, przywalony kilkoma rowerami i jakimiś szmatami tak, że widać było jedynie przebłyski chromu na listwie na zbiorniku paliwa. Czas robił swoje, a wyrejestrowany motorower coraz bardziej zarastał pajęczyną.

na 5 urodziny). Zaczęło się zdobywanie umiejętności jeździeckich, odkrywanie miłości do dwóch kółek i... te 200 metrów prostej przy rzece... ale to już inna historia.
Dziadek wyciągnął Żaka, wyczyścił, posprawdzał i odpalił. Potem ponownie go zarejestrował i trochę pojeździł. Sielanka nie trwała zbyt długo, bo kierowca miał nieciekawy wypadek ( złamana miednica w wieku
78 lat to średnia przyjemność...). I tym sposobem odziedziczyłem starego Żaka, chyba w listopadzie 2001 roku. Na wiosnę 2002 pojechałem do dziadka, odpaliłem motorower i pojechałem do domu. I rozpoczął się trzymiesięczny remont. A było co robić.
Największą zaletą nowego sprzęta było to, że był i dało się im jeździć, ale tylko jako tako. Chromy generalnie nie istniały, lakier, a raczej farba podkładowa miała tylko taką zaletę, że trochę spowalniała procesy utleniania. Resztę widać na zdjęciach. Podjąłem więc decyzję, że rozłożę Żaka na czynniki pierwsze, a potem wszystko odrestauruję, ewentualnie wymienię, a potem złożę w całość. Zajęło mi to 3 miesiące pracy po szkole. Błotniki, bak i przednią lampę oddałem do lakiernika, ramę i wsporniki pomalowałem na czarno we własnym zakresie. Sporo czasu zajęło mi czyszczenie cylindra i głowicy. Pozostawiłem dziadkowy układ pedałów i taką ciekawostkę: klamką hamulca uruchamiało się zarówno przedni jak i tylny bęben hamulcowy. Niestety, jak na razie nie udało mi się znaleźć oryginalnego siodła w należytym stanie, tak samo jak lampy tylnej.

Po prostu go odpaliłem i przejechałem jakieś 2, może 3 kilometry. Bezawaryjnie, silniczek pracował jak maszyna do szycia babci, a przechodnie zachowywali się jakby zobaczyli co najmniej UFO. Na początku maja 2002 pojechałem nim na III Powiatowy Zlot Motocykli i chyba wzbudziłem spore zainteresowanie, bo cały czas ktoś się kręcił koło niego. A co ciekawe, tylko nieliczni rozpoznawali w nim owoc pracy zakrzowskiej fabryki. Na zlocie poznałem Jacka, a potem też i Darka i bez wątpienia dlatego , drogi Czytelniku możesz czytać opis mojego Żaka ( nie chciałoby mi się tworzyć tej strony samodzielnie...).
Razem zaczęliśmy rozmawiać o motoryzacji doby PRL, ZSRR, żelaznej kurtyny i mixolu. Zrodził się pomysł rajdu motorowerami na trasie ok. 60 kilometrów, na który mój Żak niestety już się nie załapał, z dość głupiej przyczyny.
Po zerwaniu gwintu na czopie wału od strony koszyczka sprzęgłowego pojazd został unieruchomiony do końca sezonu. Zająłem się remontem PF 126p rocznik 77, a w zimę kupiłem nowy wał ( jeszcze fabryczny), łożyska, tłok, pierścienie, sworzeń i rozpoczął się remont silnika S38. Dodam, że wszystko zrobiłem w pokoju na biurku, na którym zazwyczaj np. odrabiam lekcję, a na pewno nie reperuje silników S 38. W święta Bożego Narodzenia przy -5 C włożyłem jednostkę napędową w ramę i zastartowałem. Ale temperatura umożliwiła jazdy dopiero gdzieś w marcu. I już 8 marca 2003 pojechaliśmy z Jackiem i Darkiem na Zlot Zimowy do Kobyłki. Mieliśmy bardzo efektowny wjazd: na oblodzonej nawierzchni prawie się wywaliliśmy, a Żak dwa razy zgasł. Ale nic nie zastąpi wspomnień: wracaliśmy ok. 1 w nocy, -1 C w powietrzu, a my jedziemy trzema pierdopędami roztaczając za sobą błękitny dymek. Potem był jeszcze IV Zlot Powiatowy w maju 2003, na którym zauważyłem, że Żak nie nadaje się na tego typu imprezy. Organizatorzy objazdu miasta i gminy Wołomin i Kobyłka powiedzieli, że prędkość przejazdu będzie niewielka i nie będziemy przekraczać 50 km/h. Jasne, chyba nigdy nie pojadę Żakiem szybciej!
A dziś? Teraz mój motorower jest traktowany jak pojazd, rzekłbym, zabytkowy. Wyciągam go z garażu, woskuję lakier i odpalam, by przejechać około 3 kilometrów, po czym ponownie chowam go do garażu.

Silnik po dotarciu naprawdę potrafi zaskoczyć, a nic nie da tyle radości, co wyprzedzanie furmanki, czy traktora. Najśmieszniej jest na stacji benzynowej, którą odwiedzam bardzo rzadko. Proszę o wlanie do pełna i płacę jakieś 10 złotych. A oprócz paliwa należy dolać oleju i żeby było śmieszniej, by lepiej wczuć się w epokę "Małej Stabilizacji" tow. Wiesława zamiast legendarnego Mixolu leję poczciwy Lux 10.
Nie ma to jak potrząśnięcie motorowerkiem, by olej zmieszał się z paliwem.
A mostek na świecy po prostu może tylko rozbawić.
Nie do ukazania jest reakcja przechodniów na mój widok. Czasem mam wrażenie, że przydałaby się długa ręka do zamykania otwartych ust.
I nigdy nie zapomnę kolesie w Mercedesie, którzy eskortowali nas ( Żak + 2 Komary) prawie przez pół Wołomina.
I o to w tym właśnie chodzi!
A, należy też dodać, że Żak ma silnik nieoryginalny, bo od Komara z 1963 roku. Dziadek wymienił go w latach 80-tych, bo stary po prostu zakończył swój żywot. Myślę, że kiedyś powrócę do oryginału, ale na razie wolę mieć pojazd jeżdżący, a nie niesprawny, lecz ze starym, oryginalnym, ale kompletnie zużytym silnikiem.
Karol Boński
Jeśli podoba Ci się moja działalność możesz postawić mi wirtualną kawę. Datki zostaną przekazane na dalszy rozwój strony.